Czternasta niedziela.

05.07.2020 r.
Czternasta niedziela zwykła.

Z racji tego, że od pewnego czasu liczba 14 zaczęła pojawiać się w moim życiu, uznałam, że symbolizuje ona wykonanie przeze mnie kolejnego kroku. Stała się znakiem wejścia na wyższy poziom.

Nie zmienia to faktu, że to liczba 13 nadal króluje w mojej codzienności, więc albo mam jeszcze sporo do zrobienia, aby w pełni przejść na częstsze spotykanie liczby 14 albo... to po prostu niczego nie oznacza. Czysty przypadek. ;-)

Trzymając się jednak wersji, że nastąpiła zmiana (a nie da się ukryć, że miała ona miejsce), uznałam, że w czternastą niedzielę pojadę do Wierzenicy inną trasą, niż robię to zazwyczaj.

Drogę znałam od lat, bo generalnie poznałam już wszystkie drogi dojazdowe do mojego ukochanego kościoła, jednak nie przypominam sobie, żebym pokonała ją w takiej relacji, jaką zasugerowały google maps (aczkolwiek Z Wierzenicy jechałam w ten sposób wielokrotnie). Propozycja spodobała mi się o tyle, że według google przejazd powinien zająć mniej czasu. ;-)

Ruszyłam sprzed bloku o 10:02. Postanowiłam więc w miarę szybko nabrać tempa, aby nadgonić nieco swoje spóźnienie. Gdy dojechałam w okolice zakładu produkującego alkohol, wiedziałam, że mam dość dobry czas. Co prawda miałam na uwadze, że na wysokości leśnictwa Mechowo mogę trafić na piachy, ale wyjątkowo czułam jakiś spokój w sobie. Wtem moim oczom ukazał się widok, który na długo utkwi mi w pamięci. "No, nie wierzę! Jak mogłam wcześniej tego nie zauważyć i nie zapamiętać?" - pomyślałam. "Może dlatego, że zazwyczaj tą ulicą jeździłam w stronę przeciwną i z takimi prędkościami, że nie miałam czasu na rozglądanie się dookoła?" - dywagowałam dalej.

W pierwszej chwili postanowiłam kontynuować podróż bez zatrzymywania i robienia zdjęć, ale momentalnie dopadły mnie "wyrzuty sumienia". Wewnętrzny głos podpowiadał: "możesz tutaj wrócić po mszy, ale będzie Ci się chciało? Przecież masz potem pojechać na zwiedzanie Puszczy Zielonki. Nie będzie Tobie tutaj po drodze". Posłuchałam tego głosu i zawróciłam. Postanowiłam nawet specjalnie wyjąć z sakwy lepszy telefon, aby wykonać nim sensowniejsze zdjęcia. Szybki rzut okiem na zegarek. Była 10:25. Uff... Mam odrobinę czasu. Przystąpiłam do robienia zdjęć. Zaczęłam od obiektu, który to właśnie tak zwrócił na siebie moją uwagę, gdy chwilę wcześniej przejeżdżałam obok.

To był Polonez! Tzw. "Borewicz"! Zdjęć ostatecznie zrobiłam więcej, bo okazało się, że na całej posesji stało około 10 Polonezów. 
 

Ruszyłam w dalszą trasę. O dziwo w lesie nie było tak piaszczyście, jak się obawiałam. Dzięki temu przy tablicy z napisem Wierzenica pojawiłam się o 10:42. 

Tym sposobem drugą niedzielę z rzędu pokonałam trasę w 40 min. Jednak teraz znacznie spokojniej i mniej zmęczona. Wszak miałam za sobą krótszy dystans.

Pomimo wewnętrznego rozradowania, czułam się jakoś nieswojo. Starałam się jednak nie zastanawiać nad przyczyną.

Kiedy jednak ks. Przemysław wszedł do kościoła, to po Jego zachowaniu wiedziałam już, że coś "wisi" w powietrzu. Był jakiś nieswój, bez energii.
 
Dzisiejsze czytanie (poniższy cytat pochodzi z Biblii Poznańskiej):
"W tym czasie Jezus powiedział: - Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś to przed mądrymi i uczonymi, a objawiłeś ludziom prostym. Tak, Ojcze, bo tak Ci się podobało. Ojciec dał mi wszystko, nikt nie zna Syna, tylko Ojciec, nikt nie zna Ojca, tylko Syn i ten, komu Syn zechce objawić. Pójdźcie do Mnie wszyscy utrudzeni i uginający się pod ciężarem, a Ja wam dam wytchnienie. Weźcie moje jarzmo i uczcie się ode Mnie, bo jestem łagodny i pokornego serca, a znajdziecie odpoczynek dla dusz waszych. Albowiem moje jarzmo jest słodkie, a brzemię lekkie".  
Źródło: Pismo Święte Stary i Nowy Testament, Wydawnictwo Świętego Wojciecha, 2018.
 
Plik audio z kazaniem ks. Przemysława Kompfa znajduje się tutaj ->  klik.

Z powyższego kazania zacytuję taki fragment: "Kiedy Pan Bóg mówi, to człowiek co robi? Człowiek słucha. Słucha".

Po kazaniu zrobiło się jeszcze smutniej, bo wspomnienie zmarłej wprowadziło nieco przygnębiający nastrój. Dopiero w 3/4 mszy ks. Przemysław ucieszył się i tradycyjnie z wielką radością wszystkich z serca błogosławił.
 
Ponieważ wybierałam się na moją działkę, aby odwiedzić Rodziców, postanowiłam pojechać przez Biedrusko. Aby to uczynić i przy okazji znów pozwiedzać trochę Puszczę Zielonkę, jako najbliższy punkt docelowy obrałam Tuczno.

Gdy dotarłam do Tuczna, wewnętrzny głos podpowiadał, abym dojechała do głównego zakrętu we wsi i tam próbowała znaleźć drogę wjazdową do lasu. Gdy odszukałam pierwszą, coś mnie tam zaczęło ciągnąć, ale jednocześnie podpowiadało: "zapamiętaj tę drogę, ale dzisiaj pojedź dalej". Tak też uczyniłam. Chwilę później, tuż przed tablicą z napisem Stęszewko, skręciłam w ul. Borowikową. "Hmm... nazwa brzmi smakowicie. Czuję, że to początek fajnej przygody!". Po kilkudziesięciu metrach byłam już w lesie. Ledwo się w nim znalazłam, a tam... paprocie, stare dęby... Oniemiałam.
 


 


Głos podpowiadał: "zasada na dzisiaj jest prosta. Poruszamy się po prostych". Wiedziałam, że to oznacza, że drogą, na którą wjechałam, muszę jechać tak długo, aż się ona nie skończy. Przy czym przeczuwałam, że jej koniec zmusi mnie do skręcenia w inną. W prawo, bądź w lewo.

Ruszyłam. Mijałam oczywiście drogi poprzeczne, które kusiły swoim pięknem, ale zawzięłam się w sobie i trzymałam pierwotnie obranego planu. Choć momentami te boczne drogi tak nęciły...
 
 





 
Jechałam przez ten las i zastanawiałam się, czy ktokolwiek tędy się porusza. Dukty wyglądały na niezbyt używane. Dookoła cisza i spokój. Zero żywej duszy. Aż tu nagle, przede mną, znalazła się buteleczka ze smarem do łańcuchów rowerowych. 😂 Leżała na drodze. W pierwszym odruchu przejechałam obok niej obojętnie, ale zaraz mnie sumienie ruszyło, że śmieci w lesie się nie zostawia. Jaka nagroda spotkała mnie za to? Okazało się, że buteleczka była w 1/3 pełna. A znałam ten produkt, bo sama kiedyś taki kupiłam. Jest to bardzo luksusowy smar. Mój niestety wyparował, bo ukręciła się nakrętka i pomimo, iż ją uszczelniłam, to i tak płyn zniknął. Teraz Bóg podarował mi nowy. Ależ się ucieszyłam! ☺

W końcu na mojej trasie pojawiło się powalone drzewo. Tuż przed nim znajdowało się skrzyżowanie. Czy to już? To tu jest ten koniec? Pomyślałam, że jednak nie, że powinnam konsekwentnie podążać dalej. Sporym łukiem przeprowadziłam rower przez leśne runo, omijając tym samym przewrócone drzewo i wróciłam na mój szlak. Długo na nagrodę czekać nie musiałam. Na horyzoncie zauważyłam czerwoną tablicę. "Ocho! Zapewne jakiś obszar Natura 2000 albo rezerwat" - pomyślałam. Po chwili wszystko było jasne.
 

Przy tablicy było skrzyżowanie. "I co tu znowu zrobić?" - pomyślałam. Droga na wprost nie była zbyt oczywista, ale poczułam, że właśnie nią mam dalej jechać. Przejechałam kilkadziesiąt metrów i znów się zatrzymałam. Widok mnie zatrzymał. Wyciągnęłam telefon, aby zrobić zdjęcie. 
 

W oddali spostrzegłam, że jedna gałąź drzewa jakoś dziwnie się rusza. Owszem, wiatr poruszał tutejsze rośliny, ale ta jedna gałąź ewidentnie nie przez niego była wprawiana w ruch. Wytężyłam wzrok. Daniel! To on! Wyciągając szyję, niczym żyrafa, sięgał co lepsze listki na wysoko zawieszonej gałęzi. Zamarłam. Nie chciałam go spłoszyć. Stałam i podziwiałam. Po chwili zauważyłam, jak z głębi lasu przybiegł... osesek. Czyli to była samica z młodym! Jakież to cudowne!

Niestety, czar dość szybko prysł. Zauważyły mnie. Zamarły w bezruchu. Dodatkowo zapomniałam o jednej rzeczy. W telefonie miałam włączone dźwięki i właśnie przyszło do mnie powiadomienie o wiadomości. Zwierzaki to usłyszały. Momentalnie odwróciły się i w podskokach czmychnęły w głąb lasu...

Na pocieszenie otrzymałam kolejny przyjemny widok. 
 
 

Kilkaset metrów dalej droga się skończyła. To właśnie był ten moment. Dotarłam do punktu, który pojawił się w mojej wyobraźni, gdy wjeżdżałam do lasu, a o którego istnieniu pojęcia nie miałam. Teraz naocznie i świadomie stałam w nim. Na zdjęciu poniżej widać drogę, którą tutaj dotarłam.
 

 
Pozostał wybór - jechać w prawo czy w lewo? Mając jednak na uwadze moje dalsze plany, wiedziałam, że muszę kierować się na zachód. Skręciłam w lewo. Dojechałam do poniższego skrzyżowania.
 



Znów głos podpowiedział: "nadal trzymaj się zasady - dzisiaj jeździmy po prostych". Posłuchałam. W ten oto sposób dotarłam do Zielonki. 
 

Rozbawiło mnie to. No, przecież dzisiaj przed kościołem w Wierzenicy pojawił się zielony Wartburg, tzw. 'Zielonka'. Zrobiłam foto z tablicą zawierającą nazwę miejscowości i wysłałam do właściciela auta.



Następnie pojechałam do Murowanej Gośliny. 
 

Tutaj postanowiłam uczynić zadość tradycji i zakupić w narożnikowej lodziarni na rynku najpyszniejsze w świecie lody. Wjechałam do miasta z nieco innej strony, niż zazwyczaj i tym oto sposobem przejeżdżałam koło opuszczonego Kościoła Rzymskokatolickiego pw. św. Ducha. Coś kojarzę, że kiedyś już go widziałam, ale zupełnie zapomniałam o jego istnieniu. Gdy więc teraz trafiłam na niego, poczułam, że to jakiś znak. W momencie, kiedy robiłam jego zdjęcia, jeszcze nie wiedziałam, pod jakim jest wezwaniem. Po powrocie do domu poszukałam nieco informacji o nim i od razu zrozumiałam, dlaczego tak się stało. Otóż od pewnego czasu czuję, jak Duch Święty prowadzi mnie przez życie. Ta wizyta w Murowanej Goślinie jest tego dowodem.
 
 

Pełna węglowodanowej energii ruszyłam w stronę Suchego Lasu. 
 

Poprzez Promnice i Biedrusko dotarłam na poznańskie Morasko. Mijając teren, na którym do niedawna stały ruiny jednego z moich ulubionych kościółków, rozmyślałam nad smutnym losem tej świątyni. Na pobliskim skrzyżowaniu skręciłam w prawo. Gdy wjechałam na tutejszą zabytkową aleję, przygnębienie, w które przed momentem popadłam, zaczęło znikać. Jak ja uwielbiam tę drogę! Boże, jak piękne miejsca pomagasz stworzyć! Kiedy zbliżyłam się do podstawy wzniesienia Góry Moraskiej, na które musiałam wjechać, zauważyłam, że z naprzeciwka idzie siostra zakonna. Od razu pomyślałam, że idzie do Moraska, gdzie znajduje się zakon. Kolejna myśl: "jejku, znowu zakonnica na mojej drodze. Co to za znak?". Jednak zamiast poświęcania wszystkich myśli na rozmyślanie, postanowiłam choć część z nich przeznaczyć na bezpieczne wyminięcie się z siostrą. Szybki rzut oka w lusterka oraz przed siebie, ocena sytuacji i wystawienie lewej ręki. Zasygnalizowałam, że kogoś omijam. Jednocześnie pozostawałam kontakcie wzrokowym z siostrą. Zauważyła, że przymierzam się coś powiedzieć. Spojrzała na mnie z wesołością w oczach. "Jak Ona mogła to wyczuć?" - pomyślałam. Gdy zbliżyłam się do Niej, pewnym głosem powiedziałam: "szczęść Boże!". W odpowiedzi zobaczyłam niesamowitą radość w oczach i przemiły uśmiech na twarzy oraz usłyszałam odpowiedź. Boże, jakie to było miłe! Nawet nie wiem kiedy zakończyłam manewr i dojechałam do wjazdu do tutejszej leśniczówki. Postanowiłam zatrzymać się i zrobić zdjęcie - na pamiątkę tej sytuacji. Ledwo się ustawiłam w odpowiednim miejscu to zauważyłam, że w kadrze załapie się dodatkowo autobus mojego ukochanego, sucholeskiego przewoźnika. Akurat teraz musiał jechać! Jaki fuks. Wszak w niedzielę pojawia się tutaj średnio raz na godzinę. Magia...
 

Ta historia będzie miała cd., ale nastąpił on dopiero 12.07.2020 r.

Natomiast tutaj dopiszę, co stało się na drugi dzień, czyli 06.07.2020 r. Wybrałam się wówczas do sklepu, aby zorientować się, jakie Biblie są dostępne (byłam przed zakupem tej -> klik). Akurat żadna nie była dostępna, ale za to w moje ręce trafiła inna książka. Co istotne - w zasadzie tylko ją przeglądałam i to na zasadzie: otwieram gdziekolwiek i zaczynam czytać. Od razu trafiłam na fragment, w którym opisany został las! Tam były opisane też burze (przypominam wpis -> klik)!
 
Cytuję: "Mam tutaj, drodzy moi, raz jeszcze książkę Tetmajera, w której są bardzo piękne fragmenty o naszym góralskim świecie. Są to jakby takie rozważania, rozmyślania nad tym światem, czynione przez górali, zapisywane przez pisarza. Wygląda to tak, jakby człowiek umęczony przez cały tydzień wyszedł w niedzielę do lasu i wtedy ten las jak gdyby pokazał się inaczej. Przez cały tydzień mordęga, męczarnia, pot, głód i ból - i nagle w niedzielę jakby to wszystko było inne, jakby ta niedziela pokazała mu, że w tej mordędze, w tej biedzie, w tej męczarni jest coś głębszego: że to jest Boży dar.
 Przeczytam fragment i lesie. Warto go dzisiaj posłuchać, kiedy nasze lasy tak strasznie niszczeją, schną, nie wiadomo, co się z nimi stanie za kilkanaście lat. Medytuje sobie taki góral na temat lasu: "Hej, ni mas to jak las, na syćkie biédy. 
I on ci wej syćko tak, jak basy ku gęślom. Smutno ci - ona ta tys niewesoły; radeś - i jemu niemarkotno. Cihoś - hoćby sumiał, to tak jakbyś go nie słysał; śpiewas se - ej, juz i on głośny, hoćby ciho stał. Takie ci to wej, jak sekunda muzyce; na jakom nute zamyślis, on tys ta hnet za tobom. Jakoz go wej nie bedzies rad widział? Dy ci ani baba, ani dzieci telo nie przichlébiom. Ka ta! 
Turnie som nie jest takie, abo i woda. Jakiesi to jest mocniejse jako cłowiek, nie fce sie mu przyhylić - ale las! Teloz by ci kołyskom béł abo łózkem. Ono by ci tys i po śmierzci nalepi w nim beło. I za truchłe by ci béł, jesce jakom! i modléłby sie nad tobom. Truchła przestrona, zywicna, robaki by cie nie zjadły, ba niedźwiedź, wilk, honorny dźwiérz, a dusa i by sie radowała odlatujący, ze cie ta do bodaś jakiego, choć ta i świenconego dołu nie rucom, ba se bees lezał jako jawor, kie mu juz korzenie zetlejom abo go wiater praśnie, wolnemi piersiami ku niebu, choć i nie zywy". 
Niby las, drzewa, mordęga, mitręga, ale popatrzysz inaczej, popatrzysz głębiej, uwidzisz Boży dar. Dar Boży, nawet więcej niż dar Boży, bo z tego daru Bożego jeszcze jakaś nauka dla ciebie płynie. Bo tu na samym końcu jest powiedziane, że "bedzies se lezał wolnemi piersiami ku niebu". Tak jakby ten las uczył cię też tego, jak być wolnym człowiekiem. Tak jak drzewa, choć ta rozmaite wichury i burze idą, naginają i przeginają, ale drzewami zostają, tak i człowiek powinien być człowiekiem, choć ta rozmaite burze ponad nim przechodzą. 
Dar Boży, wszystko dar Boży. Nawet ta męka w lesie - przecież dar Boży. Bo do nieba, mówi Pismo, idziesz drogą ciasną, nie szerokim gościńcem. Musisz się trochę - i nawet czasem dużo - umęczyć. Tak jak się w lesie umęczysz, tak się i na tej drodze do nieba będziesz musiał nieraz umęczyć".
Źródło: ks. Józef Tischner, Mądrość człowieka gór, wyd. Znak, str. 132-134.

Jakże mnie ten fragment urzekł. Nie dość, że podkreśla on, iż niedzielny pobyt w lesie to dar Boży, to z takiej wizyty jakaś nauka może wyniknąć. Trudno z tym się nie zgodzić. Moja przejażdżka pozwoliła mi nacieszyć się pięknem Puszczy Zielonki, to jeszcze pokazała, że wsłuchując się w głos Boga i nie zbaczając z obranej drogi, choćby i różne pokusy były na trasie, dotrzemy tam, gdzie czeka na nas dobro. Wystarczyło postąpić zgodnie ze słowami wypowiedzianymi przez ks. Przemysława: "Panie mów, bo ja słucham".

Komentarze