"Zrozum, abyś uwierzył, uwierz, abyś zrozumiał".

Mam na imię Izabela. Urodziłam się 6 grudnia 1984 r. Zdradzam tę datę, bo i tak dla większości osób, które mnie znają, nie jest ona żadną tajemnicą. Poza tym nie wstydzę się swojego wieku. 😉 Jednak wskazuję ją wyraźnie dlatego, że będzie istotnym elementem tego, co będę chciała opisać na tym blogu. Bardzo długo rozważałam, czy uczynić ten krok. Rozmawiałam z kilkoma osobami o tym. Jednak, gdy w moje ręce trafiła książka, przed której przeczytaniem powiedziałam, że intuicyjnie wiem, co jest w niej opisane i po zapoznaniu się z nią w całości odkryłam, że w ostatnim rozdziale zaproponowano, aby kolejną książkę samemu napisać, uznałam to za znak potwierdzający. Natomiast, gdy 8 dni temu trafiłam na ten filmik ➞ klik uznałam, że wręcz muszę to zrobić.

Moje narodziny nie należały do najłatwiejszych. Gorzej. Urodziłam się prawie martwa. Oczywiście nie pamiętam tamtej chwili, ale Moja Mama tylekroć powtarzała mi tę historię w ciągu mojego życia, że stała się ona mantrą. Z biegiem lat zrozumiałam, że to ciągłe przypominanie okoliczności moich narodzin miało na celu... uratować mnie przed śmiercią, ale o tym napiszę w innych postach.

Poród był trudny, ponieważ w jego trakcie okazało się, że pępowina owinęła się wokół mojej szyi. Bez ogromnego wysiłku ze strony Mojej Mamy, udusiłabym się. Z resztą, jak tylko pojawiłam się na świecie, otrzymałam zaledwie dwa punkty w skali Apgar. Dopiero po chwili mój wynik podskoczył do dziewięciu punktów.

Wróćmy do daty. Już w momencie narodzin pokazałam, że chcę iść swoją drogą. Lekarz przewidywał, że urodzę się 4 grudnia, w Barbórkę, czyli dokładnie w imieniny Mojej Mamy. Co to to nie! Chciałam mieć swoją datę. Jednak strzeliłam kulą w płot. Owszem, urodziłam się innego dnia, ale tym samym trafiłam w inne święto - Mikołajki. Jako dziecko, przez szereg lat, nie potrafiłam się z tym pogodzić. Czułam się oszukana przez los. Pokrzywdzona, że dostaję jeden prezent mniej, niż inni.

Blog powstał tylko dlatego, że na dwóch pozostałych brakowało już możliwości opisywania pewnych zagadnień. Tematyka jest tak odległa, że nie byłam w stanie dostosowywać jej do tamtych wirtualnych tworów. Tutaj będę mogła opisywać wszystko to, co nie mogłoby znaleźć się tam. Oczywiście http://wartburgreisen.blogspot.com/ i http://myszuontour.blogspot.com/ nadal będą istnieć i tam również nadal będę się udzielać.😊

Dlaczego pierwszy wpis pojawia się właśnie dzisiaj? Ponieważ na ten dzień przypada setna rocznica urodzin św. Jana Pawła II. Nawiązuję do tego, ponieważ pamiętam, jak po Jego śmierci zaczęły pojawiać się mniej więcej takie zapisy ➞ klik. I tak, jak do tych różnych obliczeń można mieć sceptyczne podejście, tak do dat: 13.04.1929, kiedy to zmarła matka św. Jana Pawła II, 13.05.1981  r., kiedy to Papież został postrzelony w zamachu na jego życie, czy też 13.04.1986 r., kiedy jako pierwszy Papież w historii udał się z wizytą do rzymskiej synagogi, nie można mieć jakichkolwiek wątpliwości. Jednak te informacje o Papieżu zaczęły mnie wówczas mocno zastanawiać i utwierdzać, że w jakimś celu 13 zawładnęła moim losem.

W moim życiu liczba 13 pojawiła się co najmniej w 1997 r. Rocznikowo miałam wówczas 13 lat, gdy wydarzyło się coś bardzo istotnego i zaczęły dziać różne ciekawe rzeczy, które na tym blogu będę chciała po kolei opisać. W tamtym momencie życia jeszcze nie byłam świadoma, jak ta liczba odmieni moje życie. Nawet do tego, że miałam wtedy 13 lat, doszłam dopiero po latach. Wcześniej w ogóle nie zwróciłam na to uwagi. Co więcej - im częściej wracam do jakichś dawnych zagadnień, odkrywam, że gdzieś w tamtej czasoprzestrzeni była zapisana ta liczba.

Stąd też adres bloga, który jest połączeniem łacińsko-rzymskiego zapisu liczby 13. Z kolei tytuł dzisiejszego wpisu to cytat ze św. Augustyna. Cytat, który we wspaniały sposób opisuje to, co dokonało się w moim życiu. Dziękuję osobie, która wskazała mi ten cytat.

Dzisiejszy wpis obrazuję zdjęciem, które wykonałam wczoraj w kościele, który uczestniczy w moim życiu w bardzo istotny sposób. Podczas robienia zdjęć tylko się to jeszcze bardziej potwierdziło.



Przybyłam do kościoła na mszę, ale dodatkowym powodem była chęć wykonania fotografii. Od momentu, jak odkryłam tajemnicę tego miejsca, będąc tutaj kilka wizyt wcześniej, szukałam w internecie zdjęć ołtarza. Ku mojemu zaskoczeniu nie znalazłam ani jednego (!) przedstawiającego jego obecny wygląd. W związku z tym, że komukolwiek opowiadałam o tym ołtarzu, nie mógł uwierzyć w to, co mówię, uznałam, że otrzymałam misję od Boga. Choć niektórzy mnie nieco oni niej odwodzili, nawet przez moment nie ugięłam się.

Wiecie, dlaczego tak zależało mi na utrwaleniu tego widoku? Spójrzcie, proszę, na kłosy znajdujące się u podstawy krzyża. Ile ich jest? Tak, tak! Dokładnie 13. Co ciekawe - nawet stali bywalcy nie zwrócili wcześniej na to uwagi. To tylko pokazuje, jak to miejsce czekało na mnie, abym odczytała zapisany w nim dla mnie znak.

Po mszy i odczekaniu, aż wierni opuszczą kościół, siedząc jeszcze w ławce, wyjęłam aparat. Zrobiłam zdjęcie, które wykorzystam przy innym wpisie. Później przeszłam na środek kościoła, aby wykonać bardziej tradycyjne ujęcie. Gdy już planowałam opuścić budynek, podszedł do mnie ksiądz. Byłam przekonana, że zbiorę zaraz burę, że robię zdjęcia bez uzyskania wcześniejszej zgody. A tutaj nastąpiło przemiłe zaskoczenie. Usłyszałam, że jeżeli chciałabym wykonać ciekawsze zdjęcia, to mogę wejść na tzw. chór. Oniemiałam! Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw, a że dodatkowo byłam pod wpływem bardzo silnych emocji, które wytworzyły się we mnie w trakcie mszy podczas słuchania czytań, ledwo wydukałam z siebie: "Bóg zapłać". W te pędy pobiegłam na górę. Po drodze musiałam odsunąć drewnianą bramkę, którą ze zdenerwowania o mało nie zdemolowałam, ale po chwili ogarnęłam temat. Gdy ustawiłam się na górze, burza myśli nie pozwalała mi się skupić. Zdjęcia nie wyszły tak, jakbym sobie tego życzyła, ale wśród nich trafiło się jedno, które pragnę zaprezentować. Podczas całej mszy obserwowałam promienie słoneczne "muskające" ścianę. To dotknięcie ręki Boga bardzo mnie przeszyło. Ja już wiedziałam co to oznacza. Tylko to jedno ze wszystkich zdjęć, które wykonałam z "chóru", zawiera na sobie promyki. Opisując teraz to zdjęcie odkryłam, że wg EXIF wykonałam je o 13:13... Jednak późniejsza weryfikacja wykazała, że miałam w aparacie ustawioną nieprawidłową godzinę. Zdjęcie wykonałam o 13:22. Jednak i tak będę wniebowzięta, jeśli trafi ono na stronę parafii. 😊

Komentarze