Trzynasta niedziela.

28.06.2020 r.

Zaczęło się niewinnie. Rano otworzyłam oczy i pomyślałam: "ocho, czyli mam do wykonania jakąś kolejną misję. Co zrobić? Nie chce mi się, ale wstaję, skoro muszę". Za oknem świeciło słońce. Wiedziałam już, że Bóg zaprasza mnie na mszę w Wierzenicy. Tradycyjnie tak się guzdrałam, że ani się spostrzegłam, a zaczęła zbliżać się 10:00. Musiałam więc zagęścić ruchy. Sprzed bloku ruszyłam o 9:59. Przejazd odbył się dość sprawnie. Nawet na skrzyżowaniu, na którym zazwyczaj traciłam trochę czasu, tym razem była wyłączona sygnalizacja. Kiedy dotarłam do Kicina, zauważyłam na zegarze, że upłynęło już 30 min. Momentalnie załączyła się we mnie ambicja, żeby spróbować w 10 min. pokonać odcinek od początku drogi różańcowej do tablicy z napisem "Wierzenica". Wiedziałam, że będzie to o tyle trudne, że został mi do przejechania odcinek gruntowy, który momentami jest piaszczysty. Postanowiłam jednak podjąć wyzwanie. Ruszyłam z kopyta. Gdy dotarłam do odcinka piaszczystego, nieco się załamałam. Okazało się, że w nocy musiało tutaj padać i piasek był zbyt wilgotny. Koła więc grzęzły w nim. Jednak była we mnie taka determinacja, że prześlizgnęłam się przez piach, jak kuter przez fale. Trochę zabujało rowerem, ale utrzymałam kurs. Złapałam twardy grunt. Szybko rzuciłam okiem na zegarek. "O matko! Mam tylko dwie minuty, a jeszcze nie widzę tablicy na horyzoncie". Na dodatek na mojej drodze pojawiła się rodzina z dzieckiem. Co gorsza - szli tą stroną drogi, którą ja jechałam. Wiedziałam, że będę musiała przejechać na drugą stronę. Problem w tym, że na środku była piaszczysta mulda. W ostatniej chwili znalazłam punkt, w którym mogłam ją pokonać. Udało się! Jechałam dalej. Ponieważ właśnie wjechałam na szczyt wzniesienia, więc teraz droga zaczęła prowadzić mnie w dół. Mogłam się rozpędzić. Jednak długo to nie trwało. Gdy dojechałam do miejsca, gdzie droga się wypłaszcza, znów trafiłam na mokry piasek. Liczyłam, że rozpędem pokonam go. Niestety, rower ugrzązł. Zeskoczyłam. Do tablicy "Wierzenica" zostało mi kilkadziesiąt metrów. Spojrzałam na zegarek. "Biegiem! Może zdążę!" - pomyślałam. No i udało się! Przy tablicy byłam po 40 minutach od ruszenia sprzed domu. Padł nowy rekord. Od razu podzieliłam się tą informacją z najbliższymi.


Dojechałam do kościoła, zaparkowałam rower, weszłam do świątyni. Zajęłam miejsce na jednej z moich ulubionych ławek. Dlaczego lubię tam siadać? Raz, że jestem blisko głośnika, więc wyraźnie słyszę kazania wygłaszane przez ks. Przemysława. Dwa - z tego miejsca dobrze widzę, co dzieje się przy ołtarzu. Trzy - najważniejsze - właśnie stąd rozpościera się widok na obraz wiszący nad bocznym wejściem. Obraz z moim ulubionym wizerunkiem Jezusa oraz podpisem "Jezu ufam Tobie". Co istotne - przy obrazie znajdują się okna, poprzez które promienie słoneczne wpadają do środka. Bardzo często obserwuję w trakcie mszy, jak poprzez te promyki Bóg rozmawia ze mną wskazując co istotniejsze zdania w kazaniach ks. Przemysława. Uwielbiam te chwile. Jest to jeden z elementów cudu wierzenickiego, w którym uczestniczę od lat.

Traf chciał, że w ławce siedziałam sama. Po chwili zorientowałam się, że na jej drugim końcu ktoś się dosiadł. To był ktoś mi bliski.

Po chwili rozpoczęła się msza. 

Kiedy ks. Przemysław podkreślił, że spotykamy się w trzynastą niedzielę, wiedziałam, że nie przesłyszałam się tydzień wcześniej, gdy powiedział wówczas, że to była dwunasta niedziela. Uśmiechnęłam się pod nosem. Zresztą nie tylko ja.

Dzisiejsze czytanie (poniższy cytat pochodzi z Biblii Poznańskiej):

"Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie wart, i kto kocha syna albo córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie wart. I kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest mnie wart. Kto zachowa życie - straci je, a kto straci życie z mojego powodu - zachowa je. Kto was przyjmuje, Mnie przyjmuje, a kto Mnie przyjmuje, przyjmuje tego, który Mnie posłał. Kto przyjmuje proroka jako proroka, otrzyma zapłatę za proroka. I kto przyjmuje sprawiedliwego jako sprawiedliwego, otrzyma zapłatę za sprawiedliwego. A jeśli ktoś podał kubek zimnej wody jednemu z tych najmniejszych tylko dlatego, że jest uczniem, to zapewniam was, nie ominie go zapłata". Źródło: Pismo Święte Stary i Nowy Testament, Wydawnictwo Świętego Wojciecha, 2018.

Audio z kazaniem ks. Przemysława Kompfa jest dostępne tutaj -> klik.
 
W tym miejscu składam serdeczne "Bóg zapłać" ks. Przemysławowi Kompfowi za zgodę na publikację nagrań z Jego kazaniami, które od teraz będą pojawiać się na blogu.
 
Gdy ks. Przemysław zaczął wygłaszać kazanie, oniemiałam. Znów cud wierzenicki się objawił! Wiedziałam, że jeden z wątków był skierowany do mnie. Ponad miesiąc wcześniej uporałam się z uczuciem nienawiści, które żyło we mnie od lat i podczas rozmowy w "cztery oczy" wybaczyłam bliskiej osobie dawne zachowania. Słysząc więc kazanie byłam uradowana, że zdołałam niedawno ten temat przerobić w sobie. Być może zastanawiacie się, co w tym cudownego? Bo właśnie w tę niedzielę przyjechałam do Wierzenicy, aby porozmawiać o tym z ks. Przemysławem. Skąd mogłam wiedzieć, że zagadnienie mnie dotyczące będzie poruszone w dzisiejszej nauce?

Reszta kazania była ewidentnie przeznaczona dla innej osoby uczestniczącej we mszy. Nawet kątem oka widziałam, jak ta osoba z niedowierzaniem potrząsała głową. Cóż - widocznie jeszcze nie oswoiła się z tutejszym cudem, choć o nim wie, bo to ja go objawiłam wiele miesięcy temu.

Po mszy udałam się w okolice wiaty. Czekałam na ks. Przemysława. Dość długo nie wychodził z kościoła. W końcu (z nudów 😉) podeszłam do tablicy, na której jest opisana historia parafii oraz szlak kościółków drewnianych. Doczytałam się, że wierzenicka świątynia jest najstarszą na tym szlaku. Potem zauważyłam, że na ziemi stoi, oparty o słupek, znaczek symbolizujący szlak św. Jakuba.

Spostrzegłam, że na drewnianym słupku nad nim znajdują się dwie śrubki. Połączyłam fakty ze sobą i postanowiłam to naprawić. Gdy wzięłam znaczek do ręki, okazało się, że jest on uszkodzony. Zrozumiałam, że nie ma sensu go zamontowywać na słupku, bo i tak odpadnie. Odłożyłam go na miejsce, z którego go podniosłam.

Czekałam dalej na ks. Przemysława. W końcu pojawił się z jakimiś ludźmi. Poinformował mnie, że muszę poczekać, jeśli chcę porozmawiać. Odrzekłam, że to dla mnie żaden problem. Krążyłam więc dalej przed plebanią. Postanowiłam podejść bliżej roweru, aby sprawdzić, że nic mu nie jest. Znalazłam się na wysokości wiaty. Wtedy odruchowo spojrzałam w stronę kościoła i ostatecznie mój wzrok wylądował na kapliczce znajdującej się przed nim. Zaczęłam się śmiać. Zrobiłam zdjęcie, bo uznałam, że nikt mi nie uwierzy. Ktoś przyczepił tabliczkę w celu oznakowania Ekstremalnej Drogi Krzyżowej, która przebiegała na trasie: Gniezno - Kicin - droga św. Józefa. Akurat ta tabliczka była z numerem XIII! Oto to, co zobaczyłam:


W tym momencie wiedziałam, że muszę przeprowadzić zaplanowaną rozmowę. Choćby się waliło i paliło. Wróciłam przed plebanię. Po dłuższej chwili wyszli z niej ludzie, których gościł ks. Przemysław. Wiedziałam, że teraz kolej na mnie. Zapukałam do drzwi. Z wnętrza usłyszałam zaproszenie. Weszłam. Wiedziałam od razu, że muszę kierować się do biura. Tam czekał już ks. Przemysław, którego poprosiłam o rozmowę. Tylko i aż. To, co wydarzyło się później, już chyba na zawsze zapadnie mi w pamięci. Tak, jak przed wejściem tutaj nie wiedziałam, od czego zacząć i w ostatnim momencie uznałam, że rozpocznę od pogratulowania dzisiejszego kazania, tak co do reszty - poprosiłam w sercu, aby Bóg zesłał na mnie łaskę mówienia i sam wlał we mnie odpowiednie słowa i pomógł ułożyć je w zdania. I to faktycznie zadziałało! Czułam, jak Duch Prawdy zaczyna we mnie działać. 
 
Przedyskutowałam z ks. Przemysławem wszystkie nurtujące mnie zagadnienia. Stwierdził, że nie powinnam się obawiać tej mojej 13 i że widocznie to moja szczęśliwa liczba. Przyznał jednak, że nie należy zwracać na nią uwagę, bo to jest tylko temat zastępczy w zrozumieniu wszystkiego.

W końcu jednak trzeba było zakończyć naszą rozmowę. Zbliżała się godzina ślubu, którego ks. Przemysław miał udzielić, więc musiał iść dogadać szczegóły. Szczerym "Bóg zapłać" podziękowałam za rozmowę. Gdy odjeżdżałam to, bez większego zastanowienia, spojrzałam na kapliczkę znajdującą się przed kościołem. Tabliczka z liczbą XIII zniknęła! Poważnie! Od razu wiedziałam, Kto dał mi w ten sposób do zrozumienia, że cały czas mnie wspierał podczas rozmowy. Odjechałam niezwykle uradowana.
 
Podjechałam na Aleję Filozofów, następnie do kapliczki z Matką Bożą ze szczygłem i ostatecznie dojechałam do szosy Kobylnica - Wierzonka.
 

 
Postanowiłam ją przekroczyć, ponownie wjechać do lasu i podążyć drogą, która od lat mnie frapowała. Pomyślałam sobie: "Boże, prowadź mnie". Jechałam przed siebie. Pilnowałam jednak kierunków świata, aby nie zabłądzić. Znajomość okolicznych terenów sprawiła, że nie miałam jakiś wielkich obaw w sobie, ale wolałam też dmuchać na zimne. Niemniej - bez patrzenia na mapę i bez włączonej nawigacji przebijałam się duktami leśnymi przez tutejszy teren. Tym sposobem dojechałam do zbiornika, przy którym znajduje się grób nieznanego żołnierza. Bujna flora sprawiła, że po raz pierwszy nie udało mi się go namierzyć, choć tyle razy już przy nim byłam. Zrezygnowana pojechałam dalej. Dotarłam do dawnego cmentarza ewangelickiego. 
 

 
 
 
Potem odkryłam jakieś domy, o których istnieniu nie wiedziałam. Bez robienia im zdjęć, pojechałam dalej.
 
 
 
Zlądowałam przy zbiorniku wodnym Kowalskie i stamtąd gruntową drogą wyjechałam w Karłowicach. 
 
 
 
 
 
 
 
Jakże wielkie zdumienie mnie ogarnęło, gdy okazało się, że ta droga wyprowadziła mnie w pobliże karłowickiej kaplicy. "Fajnie to sobie Panie Boże wymyśliłeś. Szacun!" - pomyślałam. Uznałam, że skoro dotarłam do Karłowic, to wyjadę z nich drogą, która od lat mnie zastanawiała. Tym oto sposobem pojawiłam się w Dębogórze. Stamtąd już stałym szlakiem wróciłam do domu.

Wieczorem zadzwoniłam do pewnej osoby. W trakcie rozmowy okazało się, że ta osoba będzie za chwilę spożywać... małże św. Jakuba. Zaczęłam się śmiać. Powiedziałam rozmówczyni, że też miałam dzisiaj w ręce muszlę św. Jakuba. "Ale jak to?" - zapytała. Opowiedziałam Jej o mojej dzisiejszej przygodzie ze znakiem w Wierzenicy. Wyjaśniłam Jej, że muszla tej małży jest symbolem drogi św. Jakuba, która przebiega przez Wierzenicę i że moim marzeniem jest pojechać kiedyś nią rowerem do Santiago de Compostela. Że mam nawet książkę napisaną przez kobietę, która samotnie pokonała tę trasę, ale jeszcze tej książki nie przeczytałam... "Iza, to jest niemożliwe". Odpowiedziałam, że: "w Wierzenicy wszystko jest możliwe". 😃

Komentarze