Z okazji dzisiejszego święta - Dnia Kobiet - zamieszczam opis tego, jak przeżyłam ten dzień rok temu. Dla uzupełnienia opisu - wówczas byłam w trakcie lektury książki pt. "Urzekająca", autorstwa John'a Eldredge i Stasi Eldredge.
08.03.2020 r.
"Jest jakaś zaciekłość w kobiecie, która została nam dana w jakimś
celu. Zdobycie czasu dla twojego Umiłowanego warte jest każdej ceny.
Poproś o pomoc, żebyś Go desperacko pragnęła. Poproś Go o pomoc, by
stworzył czas i przestrzeń, których potrzebujesz, by zbliżyć się do
Niego. Poproś, by przyszedł i ujawnił się tobie jako Umiłowany. Idź i
kup kasetę z jakąś muzyką, która cię porusza. Nie odpowiednią do
aerobiku, ale taką, która mówi o zbliżeniu z Chrystusem. Muzykę, która
pociąga cię do zbliżenia z Nim (...) Znajdź odosobnione miejsce. Podaj
wszystkim do wiadomości, że w tym czasie nie można ci przeszkadzać.
Wyłącz telefon. (...) Podziękuj Mu za to, że jest tak wierny. Pozostań.
Zatrzymaj się. Uwielbiaj. Pozwól, żeby muzyka pomogła doprowadzić twoje
serce do Boga".
Tak, te słowa, przeczytane w "Urzekającej", są idealne do opisania poniższych wydarzeń.
Zaczęło
się w piątek (06.03.2020 r.). Po pracy podeszłam do kościoła na ul.
Fredry. Ot, tak. Żeby podziękować za przeżycie
kolejnego tygodnia. Po prostu podziękować. Coraz częściej przyłapuję się
na tym, że idę do kościoła nie po to, aby o coś prosić Boga, ale po to,
żeby Jemu podziękować.
Gdy
wychodziłam, poczułam to, co w zeszłym roku w kościele pw. Kostki w
Poznaniu - głos mi powiedział, że mam rozglądnąć się za
kartkami/materiałami pozostawionymi w kościele. W
kościele przy ul. Fredry nigdy wcześniej tego nie robiłam.
No i trafiłam na książeczkę - "Słowo na każdy dzień. 1-31.03.2020. 3/207". Były w niej fragmenty Pisma z komentarzem. Na każdy dzień miesiąca osobne. Nie czytałam ich codziennie, bo zapominałam, ale co kilka dni robiłam "combo".😉
Jednak
to nie był koniec. W przedsionku znalazłam jeszcze jedną ciekawą
kartkę. Była na niej informacja o "Kaziukach". To taka już tradycja w
Poznaniu, że przy okazji imienin Kazimierza, jest organizowany jarmark
->
klik.
Wczytałam się w plan "Kaziuków". I nagle mnie olśniło! To po to "głos" poprosił mnie, abym przeglądnęła materiały w kościele...
Na
kartce, jako jedną z atrakcji "Kaziuków", wymieniono mszę św. w Farze.
Ale w jakiej oprawie! Podczas mszy miały wystąpić "Poznańskie słowiki".
Chór, który był dawniej prowadzony przez ś.p. Stefana Stuligrosza.
Co ciekawe - na (ostatniej, w
której uczestniczyłam) próbie chóru prowadzonego dawniej przez mojego wujka (
klik) zaczęliśmy ćwiczyć
utwór rozpisany na chór właśnie przez Pana Stefana Stuligrosza. To był dla mnie zaszczyt i wówczas jeszcze trudniej było mi rozstać
się z chórem, wiedząc, że będą występowali z takim utworem...
Wracając
do "Kaziuków". Od zawsze, jak sięgam pamięcią, w czasie "Kaziuków"
była beznadziejna pogoda. Często padało, a jeśli nie, to było pochmurno,
zimno i wietrznie. Ale nie w tym roku! Po raz pierwszy pogoda dopisała.
Już na ten fakt załączyła mi się zielona lampka, że szykuje się coś
niezwykłego...
Postanowiłam wybrać się na tę
"kaziukową" mszę. Trochę się grzebałam, bo postanowiłam jakoś bardziej
odświętnie się ubrać. Wychowano mnie w duchu, że na niedzielną mszę nie
idzie się w dresie, ale też nigdy nie przesadzałam w drugą stronę. Moje
wyjścia z pewną osobą na msze przypomniały mi o tym 'zwyczaju' i widząc, z jaką czcią Ona do tego podchodziła, postanowiłam trochę u siebie nad tym
popracować. W związku z tym oraz faktem, że szłam na spotkanie z
Ukochanym (czyt. Bogiem), uznałam wręcz za konieczność ubranie spódnicy.
Wszak to był dzień kobiet, a jak najlepiej to podkreślić? 😊
Tradycyjnie
opuściłam dom na ostatnią chwilę. Wiedziałam, że bez tramwaju nie dam
rady zdążyć. Wyszłam przed budynek i pomyślałam: "może jakaś
trzynasteczka podjedzie?". Nie skończyłam myśli, a moim oczom ukazała
się Tatra #412 na linii 13... Już wiedziałam, że Bóg mnie zaprasza na
spotkanie. Wsiadłam do tramwaju, gdy do rozpoczęcia mszy zostało 8
minut! Wysiadłam na przystanku Wrocławska i ulicą o tej samej nazwie pognałam w stronę kościoła. Sądziłam, że się spóźnię, ale jak wysiadłam z tramwaju, to
dostałam takich sił w nogach, że w Farze byłam przed czasem. :D Nie
wiem, jakim cudem, ale... o cudach to się jeszcze rozpiszę.😉
O
dziwo, były wolne jakieś miejsca siedzące, więc postanowiłam
skorzystać. Nie zastanawiałam się nad lokalizacją. Ot, jakiś głos mi
podpowiedział, że mam usiąść po prawej przy filarze. Do połowy mszy nie
rozumiałam, dlaczego głos tego chciał...
W
czasie mszy dowiedziałam się, że w tym roku będzie obchodzone 100-lecie
urodzin Stuligrosza. Jakże mnie ta informacja rozbawiła. Nie miałam
wcześniej pojęcia o tej rocznicy, ale zrozumiałam, dlaczego los sprawił,
że w niedawnym czasie temat tego dyrygenta pojawił się w moim życiu. 😉
W
połowie mszy odkryłam, że miejsce, na którym siedziałam, było tak
usytuowane, że zaczynało na nie padać coraz więcej promieni słonecznych.
W pewnym momencie osiągnęły taką moc, że mnie oślepiały. Pierwsza myśl:
"On znów ze mną rozmawia. Raduje się, że tutaj jestem". Niezwykle
wzruszyło mnie też to, że później jakiś ojciec z dzieckiem na rękach
podszedł blisko mnie. Wiecie, co zrobiło dziecko? Nie rozglądało się po
kościele, nie patrzyło na ludzi. Po prostu na dłuższy moment skierowało
wzrok na to samo okno z promykami. Dodam, że to dziecko nie widziało
mnie, jak wcześniej obserwowałam ten sam punkt. Kolejny raz w życiu
zrozumiałam i uwierzyłam, że dzieci widzą więcej, niż dorośli. Dzieci
nie są uwikłane tymi wszystkimi doświadczeniami, które my mamy. One są
wolne od tego.
Na koniec mszy dowiedziałam się,
że tę wyjątkową mszę obsługiwali dwaj organiści. Drugi był potrzebny do
gry na organach Ladegasta ->
klik. Z dzieciństwa pamiętam, że koncerty z udziałem tego instrumentu były
wydarzeniem. Kojarzę, że Mama zabierała mnie do Fary, aby ich posłuchać.
Gdy więc dowiedziałam się, że podczas tej mszy były one używane,
pomyślałam sobie: "no, Panie Boże, zaszalałeś".
Wyszłam z kościoła i... okazało się, że to był dopiero początek prezentów.
Udałam
się na Stary Rynek, aby zaliczyć jarmark.
Chodząc po płycie rynku,
nagle usłyszałam znajomy głos. Był on tak charakterystyczny, że
wiedziałam, iż nie mogę się mylić. Słyszałam go dobrze, bo osoba go
posiadająca, mówiła do ludzi przez mikrofon. Postanowiłam więc namierzyć
tego człowieka, aby sprawdzić, czy się nie pomyliłam. Ha! Tak - to był
on. Okazało się, że część jarmarku była prowadzona przez Pana
Krzysztofa. Nareszcie dowiedziałam się, kim jest ten człowiek! Od wielu
lat nurtowało mnie, czy jest on właścicielem studia fotograficznego, do
którego czasami zaglądam. Kilka tygodni temu nawet byłam tam, aby zrobić
zdjęcie do prawa jazdy i wtedy kolejny raz w mojej głowie krążyło to
pytanie. A tutaj masz! Pojawiam się na rynku i nagle staje się wszystko
jasne. Na kartce, którą zdobyłam w piątek w kościele, znajdowało się
imię i nazwisko tego człowieka. Resztę już wujek Google dopowiedział
->
klik.
Postanowiłam
okrążyć cały rynek, bo na kartce wyczytałam, że ma być stoisko
garncarskie. Liczyłam, że w związku z tym przyjedzie rodzina Dzieciątkowskich z Puszczy Pyzdrskiej ->
klik..
Mam trochę ich wyrobów w domu i na działce.
Prowadzą oni ostatnią, tradycyjną garncarnię w Wielkopolsce. Często
pojawiają się na poznańskich jarmarkach. Niestety, nie tym razem, ale...
Przy jednym stanowisku aż mi dech zaparło. Gdy do mózgu dotarło to, co
chwilę wcześniej przeczytały moje oczy, cofnęłam się. Trzy, kluczowe
wyrazy: "wyroby wikliniarskie" oraz "Golina". Gliniane garnki nie
dojechały, ale za to... pojawiły się wyroby wikliniarskie z... Puszczy
Pyzdrskiej ->
klik. Nie miałam pojęcia, że tam jest coś takiego wytwarzane! Wikliniarstwo w
Wielkopolsce jest związane z zupełnie innym rejonem. Oczywiście
skończyło się zakupem koszyka. I to nie z powodu pochodzenia (choć to
niewątpliwie było na duży plus). Po prostu z takim założeniem przyszłam
na jarmark. Chciałam kupić koszyk do święconki. Ten, który trafiłam na
tym stoisku, był po prostu wymarzony. Idealny! Pominę, że ze sprzedającą
już jestem umówiona, że kiedyś przyprowadzę do niej grupę rowerzystów.😉
Po zakupie koszyka uznałam, że Bóg już totalnie zaszalał i więcej prezentów nie otrzymam. Bez przesady, ile można?! A jednak!
Gdy
opuszczałam płytę rynku, w portfelu zostało mi ostatnie 5 zł.
Pomyślałam sobie: "uf, chociaż tyle ocalało". Wtem do moich uszu dotarły
pierwsze nuty mojego ukochanego utworu. Odwróciłam się i... już
wiedziałam, co się stanie z tymi pięcioma złotymi. Okazało się, że
skrzypek, którego wcześniej widziałam w innej części rynku, przemieścił
się i właśnie rozstawił w miejscu, koło którego przed sekundą
przechodziłam. Kolejna myśl: "Panie Boże, przeginasz!".
A co zagrał? Wspomogę się czymś podobnym znalezionym na YT ->
klik.
Gdy
wysłuchałam utworu do końca i uznałam, że kolejny nie trafia już w moje
gusta, rozstałam się z pięcioma złotymi i udałam się w kierunku domu. Z
rynku wyszłam ul. Paderewskiego. Gdy dochodziłam do jej drugiego końca,
nagle zauważyłam przed sobą "malucha" w barwach polskiej flagi (przy
czym dół był bardziej bordowy, niż czerwony). Dobrze, że miałam telefon w
ręce i ledwo, bo ledwo, ale foto mam. No i dobrze, że tego telefonu nie
schowałam. Gdy doszłam do narożnika, zza niego wyłoniła się
"Księżniczka".
Z wrażenia o mało nie usiadłam na chodniku. Przyznaję, że
zapomniałam, że co roku jeździ specjalny tramwaj z okazji tego dnia.
Nie zainteresowałam się, czy w tym roku będzie kursował. W związku z tym
totalnie byłam zaskoczona jego widokiem. Gdy później zapoznałam się z
opisem, okazało się, że miałam niebywałe szczęście, że go zobaczyłam, bo
trasa była układana na bieżąco. Nie miałam prawa wiedzieć, że pojedzie
właśnie tędy i w tym momencie. I to do tego mój ulubiony, ukochany
poznański tramwaj ->
klik.
Pomyślałam: "Panie Boże - naprawdę, proszę, wystarczy!".
Ale nie - On się uparł.
Pojechałam
na działkę. Było tam przecudownie. Kwitło mnóstwo krokusów. Niektóre,
nie wiem skąd, pojawiły się w nowych miejscach.
Gdy
wyjeżdżałam z działki - za moimi plecami rozpościerał się przepiękny widok
zachodzącego słońca, a przede
mną - wspaniały wschód księżyca. Na drugi
dzień trafiłam na taki artykuł ->
klik. Przypadek? 😉
Z
działki pojechałam na chwilę do Rodziców. Gdy od nich wyjeżdżałam, na
parkingu trafiłam na samochód zabytkowy i to na jakich tablicach. PSL to
Słupca, czyli rejony Puszczy Pyzdrskiej. 😀
To była najpiękniejsza 'randka', na której byłam. Do dzisiaj czuję się
tym onieśmielona. Dzisiaj mija rok, a ja chodzę wewnętrznie
rozświetlona tym, co się tamtego dnia wydarzyło.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
W niedługim czasie okazało się, że wówczas to była ostatnia okazja do
wizyty w kościele. Z powodu pandemii koronawirusa od 14 marca 2020 r. kościoły w Polsce zostały zamknięte. Aż nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Czy Bóg wtedy
wiedział, że w taki sposób widzimy się ostatni raz?
Oczywiście mszy niedzielnych nie odpuściłam, ale to zostawię na osobny wpis. 😊
Komentarze
Prześlij komentarz