Trzydziesta trzecia niedziela - cz. 2.
Ciąg dalszy tego wpisu -> klik.
15.11.2020 r.
Po
mszy postanowiłam skorzystać z uroków pogody i nieco pozwiedzać
okolice. Przy tej okazji zrobiłam panoramiczne zdjęcie fragmentu Wierzenicy, na którym (ledwo, bo ledwo) widać dawną karczmę, cmentarz oraz tzw. Żalik.
Kawałek dalej znajduje się gospodarstwo rybackie. Od kilku tygodni raczymy się rybami wędzonymi kupowanymi tutaj i muszę przyznać, że są bardzo smaczne.
Dawniej funkcjonował w tej okolicy młyn, z którego historią można zapoznać się z ustawionej nieopodal tablicy.
Przy tej wizycie odkryłam, że w Wierzenicy można kupić jajka kurze.
Droga wyjazdowa ze wsi prowadzi prosto do lasu. Trzeba się nieco wspiąć na wzniesienie, aby dalej, prostą i płaską drogą, dotrzeć do szosy Kobylnica - Wierzonka.
Widok zza moich pleców i jednocześnie spojrzenie za zabudowania gospodarstwa, stanowiące ostatnie obiekty we wsi.
W miejscu, gdzie droga się wypłaszcza, dochodzi do niej inna. Ta boczna to nic innego, jak Aleja Filozofów, którą prezentowałam już tu -> klik i klik.
Przy szosie ustawiono tablicę reklamującą gospodarstwo, więc można dość łatwo do niego trafić.
A ja pojechałam kawałek szosą i następnie wjechałam w las. Jechałam totalnie "w ciemno". Podążałam drogami, których wybór podpowiadał mi wewnętrzny głos. Niektóre z nich nie były zbyt łatwe do pokonania, ale nie przejmowałam się tym. Oto przykład jednej, której widoczny fragment właśnie przejechałam:
Aż w pewnym momencie... zrobiłam szybki unik i kilka metrów dalej dałam po hamulcach. "Ojej, gąsienica!" - pomyślałam, gdy w ostatnich setnych sekundy udało mi się zmienić tor jazdy. Przypomniał mi się zaraz motyl, którego w październiku widzieliśmy w kościele w Wierzenicy. Zatrzymałam się i podeszłam do tego stworzenia, aby zrobić jemu zdjęcia. Nakręciłam nawet krótki filmik, bo uznałam, że nikt nie uwierzy, że ona była żywa. Gąsienica w listopadzie! Świat staje na głowie! Sprawdziłam, że to najprawdopodobniej gąsienica barczatki malinówki.
W nagrodę za ocalenie życia tego stworzonka, tuż obok miejsca, w którym zatrzymałam rower, znalazłam sporą grupę "sów". Moich ulubionych grzybów. Ach, co za szczęście!
Z kolei kilkaset metrów dalej natrafiłam na piękną buczynę. Dodam tylko, że buki to moje ulubione drzewa. Są niezwykle fotogeniczne.
Leśne ścieżki wyprowadziły mnie do asfaltowej drogi. Akurat ją znam, więc wiedziałam, dokąd może mnie ona doprowadzić. Podążyłam więc w tym kierunku. W ten oto sposób dotarłam do Bugaju.
Przyjechałam tutaj, bo słońce mnie tak prowadziło. Poniższe zdjęcie przedstawia, jak to wyglądało. Dojechałam w to miejsce z kierunku, z którego świeci słońce. Cień roweru służył za drogowskaz.
Następnie zajechałam nad zbiornik Kowalskie. W pierwszej części wpisu wspomniałam, że rano słuchałam radia Poznań. Za czasów, gdy to radio nosiło nazwę Merkury, często słuchałam audycji "Blubry Starego Marycha". Dzięki temu, jako rodzona Poznanianka, mogłam poznawać i utrwalać gwarę poznańską. Dlaczego o tym wspominam? Otóż, po zbliżeniu się do linii brzegowej zbiornika, napotkałam jacht Pegaz 620 "Stary Marych" -> klik i od razu odżyły wspomnienia dotyczące dawnych audycji radiowych.
Udałam się w dalszą podróż. Dotarłam do Biskupic. Uznałam, że skoro już tu jestem, to podskoczę do Modetransu, firmy, w której są m.in. remontowane tramwaje. Jadąc tam napotkałam autobus. Kiedy zobaczyłam liczbę widniejącą na kartce, znajdującej się za szybą czołową, zatrzymałam się i zaczęłam się śmiać. Zrobiłam foto. Chwilę później zorientowałam się, że ten VDL został zaparkowany przy posesji nr 33. No, właśnie. Znowu 33. Okazało się, że numer został nietypowo zaprezentowany, więc wykonałam kolejne zdjęcie. Wiedziałam już, że podążam zgodnie z czyimś planem... bo właśnie na skrzyżowaniu, przy którym stał autobus, musiałam skręcić, aby dotrzeć do kolejnego celu podróży.
Dojechałam w okolice firmy. Z drogi zauważyłam znajome malowanie tramwaju. "Nie! To jakiś żart! Przecież to tramwaj z Wrocławia!" - pomyślałam. Przyznaję - to był ostatni pojazd, jakiego tutaj się spodziewałam. Potem sfotografowałam kolejny. Też z Wrocławia...
Stojąc przy głównej bramie wjazdowej do firmy, nagle usłyszałam nietypowy dźwięk. Tuż obok nie przebiegła... olbrzymia locha z prosiętami. Zatrzymała się na moment na środku drogi, po czym kontynuowała swoją przechadzkę. Chwilę później tę samą trasę pokonał gospodarz, który dodatkowo klaskał od czasu do czasu, aby pogonić zwierzaki. Widok przezabawny. Stałam na wjeździe do zakładu remontującego i produkującego tramwaje, a tu obok takie wiejskie scenki. Byłam rozbawiona tą sytuacją.
Następnie postanowiłam pojechać do Góry. Byłam tam wiele lat temu i dość miło wspominałam tamtą przejażdżkę rowerową. Postanowiłam ją powtórzyć, ale w odwrotnej relacji. Tak oto znalazłam się w wąwozie.
Momentami droga jest dość niebezpieczna. Wystają z niej kamienie o ostrych krawędziach. Do tego liście, które w połączeniu z wilgocią, tworzą śliską warstwę. Musiałam więc przeprowadzić rower, gdyż przy obecnym ogumieniu bardzo łatwo wpada on w poślizg. Wolałam uniknąć ewentualnego upadku i połamania kości. Miało to jednak pewną zaletę - zyskałam więcej czasu na delektowanie się widokami, których tutaj nie brakuje. Wszak tutejszy szlak przebiega nad jeziorem Górskim.
Dojechawszy do Góry okazało się, że droga gruntowa łączy się z asfaltową przy posesji nr... 13. Dowiedziałam się o tym dopiero, jak zobaczyłam poniższą tabliczkę:
Tworząc ten wpis znalazłam informację, że znajduje się tutaj Stajnia Góra 13 -> klik. Czy ja mogłam trafić pod lepszy adres? Nie sądzę. ;-) Co ciekawe - kompleks stajenny powstał w 2013 (!) r.
Kilkadziesiąt metrów dalej można za to zaznajomić się nieco z lokalnym artyzmem. Najpierw natrafia się na Bamberkę.
A następnie można podziwiać witraż z czaplą. Takie widoki sprawiają, że okolica wydaje się być przeurocza.
Z Góry pojechałam drogą w stronę Jankowa. Znałam tę szosę. Jeździłam nią wielokrotnie. Rok temu goniłam nawet na niej autobusy. Wartburgiem. ;-)
Wybrałam ją teraz, bo wiedziałam, że robi się późno. Słońce było coraz niżej. Chciałam jeszcze za jasnego dojechać do rogatek Poznania.
Jednak dalej pojechałam drogą, której nie znałam. Wybrałam ją tylko dlatego, że zapewniała najkrótsze połączenie z Poznaniem. Okolica okazała się niezwykle malownicza przy oświetleniu promieniami słońca chylącego się ku zachodowi.
Po drodze musiałam się zatrzymać. Tak mocno wcisnęłam hamulce, że na gruntowej drodze wyryłam mały rowek. Wystarczy spojrzeć na poniższe zdjęcie, aby zrozumieć, co mnie zmusiło do krótkiego postoju.
Przyznaję, że nie podejrzewałam, że znajduje się tutaj taka ulica. Ba! Nigdy nie zastanawiałam się, czy gdziekolwiek na świecie jest jakakolwiek o takiej nazwie. A tutaj, proszę, sama się odnalazła. :-D
Na wyjeździe ze wsi, w której znajduje się "moja" ulica, zrobiłam pamiątkowe foto.
Dosłownie kilkadziesiąt metrów dalej znów się zatrzymałam. Spodobał mi się ten zbiornik wodny oświetlony promieniami zachodzącego słońca.
Trzeba przyznać, że na niebie też działy się ciekawe rzeczy.
W końcu dojechałam do Katarzynek. Przebiega tędy Eurovelo, znany szlak rowerowy. Podążam tym odcinkiem dość często, ale nigdy wcześniej nie zwróciłam uwagi na tutejsze zabudowania. Może dlatego, że dopiero teraz wyeksponowano ten teren?
Kilkaset metrów dalej znów się zatrzymałam. Po prostu oniemiałam i nie mogłam ot, tak, jechać dalej. Natrafiłam na punkt, z którego mogłam podziwiać przepiękny zachód słońca. Nie pamiętam, kiedy ostatnio oglądałam coś takiego. Nie umiałam tego nawet odpowiednio sfotografować. Jedynie panoramiczne zdjęcie jako tako obejmowało ten niebiański spektakl. Kolory chmur zmieniające zabarwienie od fioletowego do różowego. Zrobiłam tutaj ponad 20 zdjęć, a i tak żadne nie oddaje tego, co zarejestrowały moje oczy. Czy ten dzień mógł się piękniej skończyć?
Dwa dni później, czyli 17.11.2020 r., pojawiła się informacja, że zmarł Prezes firmy Modertrans -> klik. Ciekawy zbieg okoliczności...
Komentarze
Prześlij komentarz