Ufność w Bogu.

Poniższy wpis powstał w kwietniu. Opisując w nim pewne wątki nie wiedziałam, że zaledwie dwa miesiące później uda mi się zrealizować jedno z opisanych w nim marzeń. Ponieważ dopiero co opublikowałam ten wpis -> kilk, to czas umieścić inny, który powinien go był uprzedzić.

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

25.04.2020 r.

Fragmenty z Biblii:

"Z całego serca Bogu zaufaj,
nie polegaj na swoim rozsądku,
myśl o Nim na każdej drodze,
a On twe ścieżki wyrówna". (Prz, 3,5)

"Zważaj, synu, na moje słowa,
do uwag mych nakłoń swe ucho;
niech one nie schodzą ci z oczu,
przechowuj je pilnie w swym sercu;
bo życiem są dla tych, co je otrzymali,
lekarstwem całego ich ciała". (Prz, 20)

Tymi słowami opiszę mój dzisiejszy dzień. Już w domu coś mi podpowiedziało, abym spojrzała uważniej na kalendarz, który wisi na ścianie. Przechodzę koło niego codziennie, ale tego dnia byłam nieco przybita wydarzeniami dnia poprzedniego. Posłuchałam głosu i podeszłam. Wzrok skupił się na numerze rejestracyjnym pojazdu, który widać na zdjęciu zdobiącym kalendarz. Ten numer pojazdu zawiera tylko dwie cyfry zapisane obok siebie: 31. Gdy je przestawimy, tworzą wówczas liczbę 13. Na mojej twarzy momentalnie pojawił się uśmiech. Już wiedziałam, kto mnie próbuje pocieszyć i mówi w ten sposób, że ten dzień będzie znacznie milszy od poprzedniego. Zaufałam Jemu i czekałam na rozwój wydarzeń.

Od rana pokręciłam się po domu, posprzątałam, ogarnęłam bieżące sprawy. Starałam się tak zorganizować, aby znaleźć w ciągu dnia choć chwilę, by móc wyjść na rower.

W końcu się udało. Jeszcze w domu zastanawiałam się, dokąd wybiorę się tym razem. Coś mi podpowiadało: "pojedź w stronę Starołęki lub Dębca". Na hasło "Dębiec" od razu przypomniał mi się cytat z piosenki. Co prawda dotyczy on innej dzielnicy miasta, ale żeby dojechać na Dębiec, trzeba przez nią przejechać. Chodzi o fragment: "na Wildzie mieszka szatan" -> klik. Pomyślałam sobie - to jest to! Trzeba stawić czoła wrogu. ;-) Jadę na Dębiec!

Na trasie między domem a Dębcem zarejestrowałam wzrokiem tylko jeden tramwaj. Uśmiałam się, gdy zobaczyłam jego numer taborowy. 913! Wiedziałam już, że zaczyna się kolejna, wspaniała przygoda.

Dojechałam na Dębiec. Zastanawiałam się, którą drogę dalej wybrać. Pomyślałam: "Boże, prowadź!". W tym momencie zauważyłam, że jeden z przejazdów kolejowych jest właśnie zamykany. Pomyślałam: "ok, już wiem, że tam nie mam jechać. Co dalej?". Mój wzrok zaczął patrzeć w lewą stronę i nagle zauważyłam wieżę kościoła górującą nad okolicą. "Ok, zrozumiałam" - pomyślałam. Na moment jeszcze zatrzymałam się, aby zrobić zdjęcie tablicy:

Zaciekawił mnie wątek z dawną nazwą ulicy.
Chwilę później byłam już przy kościele. Postanowiłam dzisiaj poświęcić jemu chwilę, bo zazwyczaj tylko przejeżdżam koło niego, a od lat mnie intryguje. Nie wiem w sumie dlaczego, bo nie jest ani w jakiś sposób piękny, ani wyjątkowy, ale coś w nim jest takiego... sama nie wiem. W każdym bądź razie dzisiaj skupiłam się na jego zewnętrznej części. Nad wejściem zauważyłam jaskółcze gniazda. Z jednej strony trochę kiepska lokalizacja, bo wchodzący do wnętrza świątyni mogą zostać "przyozdobieni" czymś niekoniecznie przyjemnym. Z drugiej strony jak miło było widzieć, że te stworzenia czują się tu dobrze i nikt ich stąd nie wygania.

Okrążyłam kościół szukając, czy skrywa jakieś ciekawostki. Przechodziłam obok plebani i tak sobie pomyślałam, czy czasem nie wzbudzam swoim zachowaniem jakiegoś niepokoju i za chwilę ksiądz wyjdzie i zacznie pytać, czego tutaj szukam. Wtem zauważyłam, że na teren wjeżdża samochód. Pomyślałam sobie: "czyżby ksiądz?". :D Wzrok podążył za autem, które kawałek dalej się zatrzymało. Dokładnie w tym momencie z budynku znajdującego się obok tego samochodu wyszedł ksiądz. Słowem się do mnie nie odezwał, a ja w duchu uśmiałam się sama z siebie.

Podeszłam do tablicy ogłoszeń. Znalazłam tam informację, że wśród proponowanych na ten rok pielgrzymek zaplanowany jest m.in. wyjazd do Wrocławia. "Hmm... tam bym pojechała choćby zaraz!" - pomyślałam. Obok była też propozycja wyjazdu do Meksyku, ale jak zobaczyłam cenę, to mi się odechciało. ;-)

Ruszyłam w dalszą drogę. Przejechałam kilkaset metrów. Zbliżałam się do przejścia dla pieszych. Zauważyłam, że po drugiej stronie ulicy idzie starsza kobieta z psem. Domyśliłam się, że będzie chciała skorzystać z tego przejścia, więc zaczęłam zwalniać. Auta z naprzeciwka też się zatrzymały. Kobieta spojrzała na samochody, aby upewnić się, że może bezpiecznie przejść i ruszyła. Jednak na mnie zareagowała inaczej. Gdy zauważyła, że ja, jako rowerzystka, spokojnie czekam, aż ona przejdzie, z pełnym szacunkiem kiwnęła do mnie głową. Zrobiło mi się niesamowicie miło. Przecież niczego takiego nie zrobiłam, słowem się nie odezwałam. Wykonałam tylko swój obowiązek, a jednak dla Niej to było coś więcej.

Gdy przeszła na drugą stronę, pojechałam dalej. Jednocześnie w głowie pojawiła się myśl: "proszę, Panie Boże". To miało być takie moje "dziękuję" za to, że chwilę wcześniej spotkał mnie tak sympatyczny gest. Ledwo dokończyłam myśl, nagle usłyszałam świst. "Nie wierzę! Chyba się przesłyszałam. A może jednak nie? Może mnie uszy nie mylą?". Postanowiłam natychmiast znaleźć pierwszą lepszą uliczkę, aby skręcić i podjechać bliżej torów kolejowych, które znajdowały się nieopodal. Niestety, trafiłam na taki obszar, że nie udało się dojechać do torów tak, aby je zobaczyć. Ale co tam! Będąc najbliżej nich, jak w tym momencie mogłam, nagle usłyszałam ponownie świst. Byłam już absolutnie pewna, skąd on pochodził. Tego nie można pomylić z niczym innym. Nawet nie wiecie, jak się wzruszyłam. Zaczęły odżywać dawne wspomnienia. Sprzed... 13 lat! To właśnie wtedy dosyć często przyjeżdżałam na stację Poznań-Dębiec, aby oglądać... parowozy. Ten świst, który usłyszałam, to był gwizdek parowozu. Coś pięknego...

Pognałam w stronę Lubonia. Nogi same mnie niosły. Dopiero co minęłam tablicę z nazwą miejscowości, nagle przede mną "wyrósł" znak.
Ledwo go dojrzałam, wiedziałam, że muszę to uwiecznić. Nie zdawałam sobie sprawy, że bezwiednie wjechałam na trasę rowerową na Wrocław. Uśmiałam się nieziemsko! Przecież to moje marzenie. Już w zeszłym roku myślałam o wyprawie do tego dolnośląskiego miasta, ale ani zdrowie ani sytuacja nie bardzo na to pozwoliły. Postanowiłam więc w tym roku spróbować podejść do tego tematu. Między innymi właśnie po to wyszłam dzisiaj na rower, aby zacząć budować swoją kondycję. Czyżby to był znak, że mam próbować?

Pojechałam dalej. Gdyby nie fakt, że było dość późno, a w domu czekał na obiad wygłodniały mężczyzna, to pojechałabym aż do Puszczykowa. Musiałam jednak okroić plany. Zjechałam więc tak, aby dostać się na ulicę Krętą, a następnie skręciłam w ulicę Sobieskiego. Zastanawiałam się, czy dobrze obrałam trasę powrotną. Po chwili zauważyłam skrzynkę "prądową" z numerem 9713 (klik). Wiedziałam już, że mam kontynuować podróż tą trasą. Kawałek dalej zjechałam na stację paliw, aby chwilę odpocząć i zaczerpnąć łyka wody. Gdy wyjeżdżałam ze stacji zawahałam się, czy skręcić w lewo czy w prawo. W prawo nic mnie nie ograniczało, a po lewej były światła. Samochody miały akurat czerwone. Większość osób na moim miejscu pojechałoby w prawo. Ja jednak pomyślałam o Nim i pojechałam w lewo. Czułam, że jak będę dojeżdżać do skrzyżowania, włączy się zielone. I faktycznie! Nie musiałam nawet na sekundę się zatrzymać. Pomyślałam tylko, że muszę się pospieszyć, aby zdążyć przed włączeniem się pomarańczowego. Gdy byłam na wysokości sygnalizatora zielona lampka właśnie zaczęła się przełączać na pomarańczową. "Dzięki, Panie Boże!". :-) Generalnie na kolejnych kilku skrzyżowaniach miałam takie szczęście. Co dojeżdżałam, to akurat trafiałam na zielone. Przy jeździe rowerem naprawdę trzeba mieć sporo szczęścia, aby trafić na taką "zieloną falę". Tym sposobem dość szybko dotarłam w okolice tzw. slamsów. Pomyślałam sobie, że wiele osób boi się tego rejonu, a ja mam z nim dobre skojarzenia. To właśnie tutaj udało mi się w zeszłym roku kupić bardzo trudną do dostania część do Wartburga. I to w bardzo dobrej cenie! Tak mi się miło na sercu zrobiło. Kilkaset metrów dalej coś mnie tknęło, aby spojrzeć na koniec uliczki, którą właśnie mijałam. Dałam po hamulcach (mam lusterka na kierownicy, więc wiedziałam, że nie będzie to niebezpieczny manewr, bo droga była pusta)! Na końcu uliczki zauważyłam dym. Ale nie taki z domowego komina. Od razu wiedziałam, skąd ten dym się unosi. Co sił w nogach, pognałam do miejsca, znad którego on się unosił. Liczyłam, że jakimś cudem zdążę, choć miałam wrażenie, że on już zaczyna się charakterystycznie przemieszczać, więc liczyłam się z tym, że dojadę za późno. No i faktycznie. Wiecie, co było na końcu tej ulicy i co chciałam zobaczyć? Znajdowała się tam stacja Poznań-Dębiec, z której właśnie odjechał skład prowadzony przez parowóz. Udało mi się tylko zobaczyć tył ostatniego wagonu oraz smugę dymu.
Ale i tak byłam szczęśliwa. To takie miłe wiedzieć, że parowozy nadal tutaj zaglądają. Mój wesoły stan spotęgowało coś jeszcze. Odwróciłam się, aby podejść do roweru i przed moimi oczami pojawił się słup. Sami sprawdźcie, jaki on ma numer:

Ubawiona tym wszystkim wróciłam na główną ulicę. Kawałek dalej mijałam się z czerwonym Garbusem prowadzonym przez kobietę. Co za fuks spotkać takie auto w dzisiejszych czasach! Po chwili dojechałam na pętlę tramwajową Dębiec. Zastanawiałam się, którędy dalej podążyć. Wybrałam ul. 28 czerwca 1956 r., ale wiedziałam, że nie pojadę nią zbyt długo, bo na dalszym odcinku jest ona wybrukowana. Zaliczyłam ten bruk tego dnia jadąc w stronę przeciwną i nie miałam już ochoty na ponowne wytrząsanie. Skręciłam więc w ul. Wspólną. Gdy zauważyłam na niej skrzynkę "prądową" z numerem 238 (klik), wiedziałam, że dokonałam prawidłowego wyboru. Tym sposobem dojechałam do ul. Dolna Wilda.
Przed skrzyżowaniem z ul. Hetmańską zaczęłam zastanawiać się, jak to było z tym chrztem Polski (ciekawy temat do rozmyślań podczas wycieczki rowerowej, nieprawdaż?). W zeszłym tygodniu czytałam artykuł o tym i jakoś tak teraz mi to pojawiło się w myślach. Chwilę później minął mnie kolejny Garbus. Tym razem kremowy cabrio z zamkniętym dachem. Gdy przejechałam za skrzyżowanie zauważyłam tam bilboard reklamujący pewien market. Hasło reklamowe brzmiało: "Mieszko też oszczędzał". Pomyślałam: "Panie Boże, czy Ty czytasz w moich myślach, czy jak?". ;-) Kilkaset metrów dalej, jadąc drogą dla rowerów, mijałam kapliczkę.
Myślałam, że to taka typowa z Matką Boską, więc przejechałam obok bez zatrzymywania. Mimo to mój wzrok zdążył spojrzeć na to, co było za szybką. Nie znajdowała się tam figurka, tylko obraz! I to czyj! Znów dałam po hamulcach i zawróciłam. Spójrzcie na daty:

Nie dowierzałam temu całemu zbiegowi sytuacji. To było nieogarnialne!

Kontynuowałam wycieczkę. Skręciłam w ul. św. Jerzego, a następnie w ul. Wierzbięcice. Zupełnie nie zastanawiałam się, którędy jechać. Dałam się ponieś myślom, które podpowiadały "jedź prosto", "skręć w prawo". Gdy podjeżdżałam ul. Wierzbięcice do skrzyżowania z ul. Czajczą, rzuciły mi się w oczy drzewka zdobiące wejście do budynku. Zawróciłam, aby je sfotografować. Tak pięknie kwitły na różowo.
Po chwili pojechałam dalej. Na lokalnym skwerku zauważyłam coś, co w pierwszej chwili uznałam za pomnik drzewka. Stwierdziłam, że to zabawne, że przed momentem zainteresowałam się żywymi, a teraz na mojej drodze pojawia się metalowe. Jednak ostatecznie co innego sprawiło, że podjechałam, aby przyjrzeć się temu pomnikowi. Zaintrygował mnie chłopiec, który był jego częścią. Ta maseczka na jego twarzy. Znak obecnej sytuacji. I to przesłanie wywodzące się z gestu. Odebrać to jako: "Panie Boże, pomóż", czy "Panie Boże, proszę o deszcz"? Wszak, oprócz wirusa, dopada nas susza. 

W zasadzie to był koniec "znaków". A nie! Moment! Jeszcze jedną rzecz zauważyłam. Spojrzałam na licznik i odkryłam, że podczas całej wycieczki temperatura otoczenia wynosiła 13 stopni C. To był naprawdę boski dzień. :-)

No, dobrze. Ale jak odnieść opis mojej rowerowej przejażdżki do słów Biblii? 

Starając się cały dzień myśleć Bogu, na każdym kroku, będzie się nam udawało przetrwać najgorsze chwile. Nasze życie stanie się pasmem pozytywnych zdarzeń. Wszystko będzie układało się po naszej myśli. Choćby rozsądek podpowiadał jakieś inne rozwiązania, to decyzję podejmujmy w zaufaniu do Boga. Zostaniemy wówczas przeprowadzeni bezpiecznie przez trudne miejsca albo momenty w życiu. Wyczulmy nasze uszy na to, co Bóg do nas mówi. Przy czym każdy musi sam poznać swój "kanał" rozmowy. Gdy kierujemy się słowami, które do nas powiedział i liczymy się z Jego zdaniem, wszelkie problemy, z którymi się będziemy mierzyć, uda się rozwiązać.

Komentarze